Dziś i jutro i pojutrze… Wiele kobiet zmaga się z odwiecznym problemem. Chodzi mianowicie o to, co ugotować na obiad. Niemalże każda gospodyni nie zdąży ugotować jednego obiadu i go zjeść, a myśli już o kolejnym… Mniej więcej przynajmniej wygląda to tak u mnie. Mam już opracowane pewne patenty i kategorycznie je stosuje. Przede wszystkim z szacunku do siebie i swojego czasu, ale i także z szacunku do przyrody, otoczenia. O co chodzi? Gotuję obiady, ale nie codziennie. Kolejny obiad robię, jak moja rodzina zje ten z poprzedniego dnia. Generalnie wychodzi, że gotuję na 2 czasem nawet i 3 dni. Nie ma marnowania jedzenia. Tym bardziej, że u mnie obiad zawsze jest treściwy. Każdy, czy córka czy mąż, najedzą się nim. Poza tym nie będę codziennie marnowała swojego czasu i gazu i prądu, po czym jedzenie finalnie wyląduje w śmietniku. Nie żal wam czasem tego, że wkładacie w coś serce, a później z nadmiaru jest to wyrzucane? Nie, tak się nie robi. Uwielbiam gotować zupy na obiad. Są tak uniwersalne i sycące. W jednym tygodniu jest grochówka, w następnym ogórkowa, w kolejnym krupnik… I dzięki temu też nie przejadają nam się one. Ponadto praktycznie każdy u mnie w rodzinie je o innej porze, a zupkę można bardzo łatwo odgrzać.
Zresztą podkreślam, że jeśli obiad ugotuje mój mąż, co robi zwykle w niedzielę, też jemy go jeszcze na drugi dzień. Naprawdę myślę, że za dużo jedzenia marnujemy. Pół biedy, jeśli choć część niezjedzonego obiadu ląduje u psa w misce. Tyle ludzi na świecie głoduje, a my bezmyślnie wyrzucamy dobre jedzenie.